środa, 14 maja 2014

Finger School #5 /Lolla

              Tupnęłam nogą ze złości. 
- Oj spokojnie – powiedziała kobieta w purpurowych włosach i ustawiła mnie normalnie, po czym wróciła do szeregu dorosłych osób –witajcie moi kochani! Witam w Finger School – szkoły dla początkujących – popatrzyła na nas – Was! Kobietopodnobnymi stworami!
                 Nie mogłam uwierzyć. Jak ona śmiała nazwać mnie kobietopodobnym stworem? 
- Jest was malutko, więc niech każdy się przedstawi – kontynuowała – najpierw ty – wskazała na mnie.
- Jestem Emily Anderson – odpowiedziałam, po czym ujrzałam wściekłą minę Kobry – ale mówią na mnie Żuk – dokończyłam.
                Po moim „występie” słyszałam kolejne „imiona”. Kobra, Zenek i jedyna Annabeth. Zdziwiona kobieta pozwoliła nam wrócić do pokoi. Wykonałyśmy rozkaz.
- To co? – zapytała Kobra i zauważyła nasze pytające miny – idziemy po ciuszki dla Żuka?
- Ale – odpowiedziała Zenek – kazałaś mi je przechować…
              Razem z Annabeth spojrzałyśmy na siebie z uśmiechem, po czym zrobiłyśmy groźną minę do Kobry.
-Dobra – westchnęła – kazałam Zenkowi przechować twoje ubrania.
              Nagle drzwi zamaszyście się otworzyły. Weszła kobieta w purpurowych włosach trzymająca w rękach dziewczynkę.
- O.. już cztery? No trudno – uśmiechnęła się- oto wasza nowa współlokatorka. Nazywa się Maya.
         Postawiła dziewczynę i wyszła. Maya miała jasnoróżowe włosy, za dużą, niebieską koszulę i czarne jeansy. Na nogach miała brązowe kozaki.
- Maya powiadasz? – zapytała Kobra, a ja już wiedziałam, o  co jej chodzi – już nie. Nazywasz się Donut.
- Nie – odpowiedziała lokatorka – jestem Maya i koniec. A wy?
- Jestem Emily – odpowiedziałam szybko – to jest Kobra, Zenek i Annabeth.
- Yhm.. – chrząknęła Gotka – Paróweczka.
- O nie Kobra! – krzyknęłam – koniec z „przezwiskami”. Jestem Emily, to Annabeth, to Maya, a ty możesz być nadal Kobrą, a to może wciąż być Zenek, ale nie licz na nas.
- Okey! – odpowiedziała z krzykiem – nie to nie!
             Gotka wyszła oburzona, a mi zrobiło się trochę żal i chciałam odwołać to co powiedziałam i odpowiedzieć  jej grzecznie. Dlaczego to zrobiłam? Nigdy tak się nie zachowywałam.

                Wyszłam z pokoju i poczęłam poszukiwania. Trochę się bałam chodzić po tej szkole sama, ale 

wtorek, 13 maja 2014

Finger School (4) /Avery

- I to jaka - upadła na łóżko Annabeth.
- Wy się martwicie nadmiarem nauki? – prawie wykrzyczałam. Współlokatorki (oprócz nadal nieprzytomnego Zenka) spojrzały na mnie zszokowane. – Co to mają być za lekcje? Transmutacja, lochy, smoki... Co my Dungeons&Dragons?
- Bardziej Harry Potter – mruknęła Annabeth przeglądając jedną z moich książek.
Wyrwałam ją zdegustowana i odłożyłam na swoje łóżko.
- Ta szkoła jest jakaś dziwna – burknęłam.
- Nie narzekaj – skarciła mnie Kobra. – Mogło być gorzej.
- Ruda ma rację – odezwała się Paróweczka. – Nie zdziwiło was to pytanie przy wypełnianiu dokumentów? Wiecie… O grupę krwi.
- Głupi żart dyrektorki – zbagatelizowałam.
- Chodzi ci o tą lalunię z gabinetu? – prychnęła Kobra. – To tylko sekretarka. Podobno nikt nigdy nie widział dyrektorki. Zakładając, że to kobieta.
Usiadłam zrezygnowana na łóżku. Rodzice wsadzili mnie do losowej szkoły, która ma mnie nauczyć nieistniejących rzeczy. Na co komu wróżbiarstwo? Albo magia? Magia nie istnieje.
Nim zareagowałam Kobra i Paróweczka tańczyły wokół ogniska na środku pokoju. Oczywiście zdążyły wrzucić do niego moją walizkę. Pięknie.  
- I co nasz mały gnojku? – uśmiechnęła się do mnie Kobra. – Spoko. Wieczorem znajdziemy ci jakieś fajne ciuchy.
- To szkoła. Nie centrum handlowe – zauważyła Annabeth.
- Dlatego trzeba wyjść poza teren. Pójdziemy nocą.
- Lubię nielegalne – Hinduska powoli wstała z podłogi. Najwyraźniej nie pamiętała swojego ataku.
- Jak zamierzasz stąd wyjść? – spytałam. Przez godzinę nauczyłam się, że z Kobrą lepiej się nie kłócić.
- Przez dach – wzruszyła ramionami i usiadła obok ogniska.
Nie ma co. Szykowała się ciekawa noc. Chwyciłam jedną z książek i otworzyłam na losowym fragmencie. Nawet ciekawa. Przeczytałam tytuł. „Harry Potter i Zakon Feniksa”. Z krzykiem odrzuciłam książkę. Ponieważ ja zawsze muszę mieć pecha, wpadła do ogniska.
Ktoś zapukał do drzwi. Lekko je uchyliłam. Zza szpary wyłonił się Alfred. Był bardzo zestresowany. Na mój widok odetchnął z ulgą.
- Chciałem się up-upewnić, że pa-panienka żyje – wydukał, po czym odchrząknął i powiedział bardziej zdecydowanym głosem. – Ma się panienka stawić razem z przyjaciółkami na uroczystym powitaniu. Rozpoczynamy za pół godziny w holu. Proszę uprzedzić współlokatorki, że lampa nie zalicza się do miejsc siedzących… Nieważne! Panna Kobra i zrobi, co uważa za słuszne.
Powtórzyłam dziewczynom, co powiedział Alfred. Pominęłam fragment o lampie. Lepiej nie podsuwać czarnowłosej pomysłów.
Gdy Annabeth doprowadziła do porządku swoją nadpaloną sukienkę, a Kobra przekonała lampę, że niedługo wrócimy, ruszyłyśmy korytarzem w kierunku holu. Obliczyłam, że mamy ponad dwadzieścia sypialni pełnych rówieśników. Niestety droga była pusta. Trudno. Jestem skazana na towarzystwo trzech wariatek do końca roku szkolnego. O ile Zenek wcześniej kogoś nie zje.
Gdy dotarłyśmy na miejsce zaniemówiłam. Stałyśmy na balkonie, z którego widziałam ogromną salę. Pomieszczenie było wyłożone mahoniem. Na wielkich schodach stało kilka nietypowo ubranych osób. Najprawdopodobniej miałam przed sobą nauczycieli. Wszyscy ubrali się w purpurowe szaty. Przed dorosłymi stała około stuosobowa grupa nastolatków. Chciałam do nich dołączyć, ale nigdzie nie było schodów na dół. Kobra podeszła do barierki i bez wahania skoczyła. Jakby robiła to na co dzień. Wymieniłyśmy spojrzenia z Paróweczką i Zenkiem, po czym zrobiłyśmy to samo co ona.
Na nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zacisnęłam zęby. Ja tu narażam własny kręgosłup, a ich to nie obchodzi! Tupnęłam nogą ze złości. 

niedziela, 11 maja 2014

Finger School (2) /Avery

- Grupa krwi? – tym pytaniem zadziwiła całą moją rodzinę.
- Proszę? – wykrztusiłam. Na co im moja grupa krwi?
- Spokojnie – powiedziała kobieta, widząc zaniepokojenie na twarzach moich rodziców. – To tylko żart. Alfred zaprowadzi cię do pokoju, panno Frankenstein. Tymczasem prosiłabym państwo o podpisanie dokumentów – tu zwróciła się do moich rodziców.
Nagle obok mnie pojawił się wysoki, ubrany w czarny garnitur, mężczyzna. Skinął na mnie głową. Chwyciłam różową walizkę i ruszyłam za nim. Nie zamierzałam żegnać się z rodzicami. Nadal wściekałam się za zmianę szkoły.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami w kształcie palca. Na jego „paznokciu” wyryty został numer jedenaście. Czekałam na jakąś reakcję ze strony Alfreda, ale po kilku minutach bezsensownego stania, postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Nie wejdziesz? – spytałam.
- W-wolałbym n-nie – wyjąkał mężczyzna.
- Dlaczego? – dociekałam.  
- Tam mieszkają one – powiedział, po czym oddalił się szybkim krokiem.
Zdziwiłam się. Dorosły mężczyzna wyraźnie bał się moich przyszłych współlokatorek. Hmm… Może, dlatego pytano w gabinecie o grupę krwi?
- Dobra Em. Dasz sobie radę – wzięłam głęboki oddech i weszłam do pokoju.
Będę szczera. Zamurowało mnie. Pierwszą rzeczą, a raczej osobą, która rzucała się w oczy była opalona Hinduska. Nic niezwykłego gdyby nie fakt, że nastolatka skakała po szafach, śpiewając „My Słowianie”. Na środku pokoju, stała wysoka Gotka. Czarne włosy miała w nieładzie, a jej fioletowa spódniczka zdawała się być krótsza od przyczepionych do niej metalowych łańcuchów. Dziewczyna trzymała lampę i udawała, że to gitara. Chwilę później zauważyła mnie. Odstawiła swój „instrument” i wolnym krokiem podeszła do mnie.
- Jestem Kobra, a to Zenek – wskazała na szalejącą Hinduskę. – Co tu robisz?
- Cześć. Mam na imię Emily – przedstawiłam się.
- Od dziś nazywasz się Żuk – oznajmiła beznamiętnym tonem Gotka. – Pewnie jesteś nowa. Uzgodnijmy sobie coś. Nienawidzę różu, także możesz zapomnieć o swojej walizeczce. Rzygam świeżym powietrzem, więc śpisz przy oknie. Czas na najważniejsze. Nie. Ruszasz. Mojej. Gitary.
- To lampa – zaprotestowałam.
- To gitara! – krzyknęła mi prosto do ucha Kobra. – Lepiej się ze mną nie kłóć, jeśli nie chcesz wylecieć z zespołu.
- Jakiego zespołu?
- Naszego. Grasz na perkusji.
- Ale… Ja gram na bębnach - Hinduska zeskoczyła z szafki i stanęła obok Gotki.
- Zenuś, Zenuś, Zenuś – westchnęła teatralnie Kobra. – Ty nie umiesz grać na perkusji.
Hinduska zaczęła płakać i krzyczeć. Położyła się na czerwonym dywanie, rwąc sobie włosy z głowy. Razem z Kobrą zasłoniłyśmy uszy.
- Zrób coś! – krzyknęłam do niej.
- Jest tylko jeden sposób, ale ryzykowny. Widzisz tę paczkę landrynek na moim łóżku? Przynieś je.
Przełknęłam głośno ślinę i omijając hałasującą Hinduskę, chwyciłam słodycze. Odwróciłam się w stronę dziewczyn. Kobra stała nad nieprzytomną przyjaciółką, trzymając w dłoniach jedną z moich książek. Odrzuciła ją na podłogę i zabrała ode mnie landrynki.
- Użyłaś książki zamiast… Czekaj. Na co ci były landrynki? – spytałam z niedowierzaniem.
- Od bicia robię się głodna – wzruszyła ramionami.
- Nie wnikam – pokręciłam głową.
Zenek smacznie spał gdy siedziałyśmy na podłodze i zajadałyśmy się landrynkami. Kobra opowiadała mi o swoich bójkach i morderstwach. Chwaliła się jak załatwiła jednego trzecioklasistę za pomocą ołówka i słoika majonezu. Zawiesili ją za to na miesiąc, ale stwierdziła, że było warto. Ciekawy pomysł na życie. Nękanie uczniów zawartością lodówki.

Naszą rozmowę przerwało… 

sobota, 10 maja 2014

Finger School #1 /Lolla

            Słomka z kubka z colą wypadła mi z ust wylewając kroplę napoju na moje nowe, czerwone włosy. Znów jedziemy przez tą świetną kamienistą drogę!
- Długo jeszcze będziemy jechać?  - zapytałam rodziców.
- Nie, jeszcze chwilkę – odpowiedziała szybko mama.
              Moje długie, kręcone, rude włosy skakały w każdą stronę. Nie wiedziałam, co gorsze. Jeżdżenie przez tą kamienistą drogę, czy ta szkoła. Tydzień temu rodzice dostali zaproszenie do szkoły „Finger School”. Dlaczego?!
            Przejechałam palcami po twardej okładce książki „Pierwszej miłości, kochanego”. Kochałam czytać. Gdy już otworzyłam na zakończonym miejscu, tata powiedział:
- No cóż, Emily. Jesteśmy na miejscu.
               Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?! Wysiadłam z samochodu i wdepnęłam w kałużę błota, plamiąc podeszwy glanów. No, może być gorszy.
                Rodzice wyciągnęli moje bagaże, a ja podeszłam do wielkiej, brązowej bramy. Szłam przodem. Popchnęłam furtkę, która natychmiast się otworzyła. Weszliśmy do dużego ogrodu. Do drzwi prowadziła wąska ścieżka wiodąca nas przez różany labirynt. Stanęłam przed wielkimi, czarnymi, jak smoła drzwiami i zastanawiałam się, czy zapukać, czy otworzyć. Stałam zamyślona, kiedy ojciec stracił cierpliwość.
- Otwierasz te drzwi, czy nie?! – krzyknął i walnął w drzwi, które tylko lekko się uchyliły.
              Zajrzałam przez szparę. W środku było strasznie ciemno, więc nic nie widziałam. Nagle poczułam rękę mamy, która lekko popchnęła mnie za drzwi. Wpadłam do ciemnego pomieszczenia, kiedy leżałam na podłodze wszystkie światła automatycznie się włączyły.
               Ściany były ciemno-fioletowe, a na podłodze był czarny dywan. Obok drewnianych drzwi było mnóstwo obrazów. W rogu były schody prowadzące na górę i… na dół? W kolorze czarnym i chyba metalowe?
- Zapraszam – usłyszałam nieprzyjemny dźwięk i wielki palec wskazujące drzwi na lewo.
- To idziemy – powiedział do mnie i mamy tata.
                Weszliśmy do pomieszczenia. Wyglądało identycznie, jak poprzednie, ale nie było schodów, a po środku było  biurko, a za nim fotel, na którym siedziała jakaś kobieta w purpurowych włosach.
- Imię uczennicy – zaczęła.
- Y…. Emily Frankenstein – zagubiła się mama.
- Wiek.
- 16 lat – odpowiedziałam zanim zdążył powiedzieć ktoś inny.

- Grupa krwi – tym pytaniem zadziwiła całą moją rodzinę.

piątek, 2 maja 2014

"FNiN oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" Rafał Kosik

Kim są tajemnicze zjawy, podążające za bohaterami? Do czego służy maszyna odnaleziona w tajnej bazie wojskowej? Jeśli lubicie się śmiać i bać, wybierzcie sięw podróż do świata, w którym wszystko jest możliwe.

Druga część z serii "Felix, Net i Nika" jest świetna. Autor wprowadza czytelnika w zagadkowy świat niesamowitych przygód i technologi, ale nie zapomina o codziennych zmaganiach gimnazjalistów. Oczywiście w tej części nie zabraknie absurdalnych sytuacji, które uwielbiają fani Kosika. 



  Fragment książki:
"- Uciekł mi pewien okaz - uśmiechnął się, jakby chodziło o rzadki gatunek kanarka. - Warto by go odszukać, zanim pojawi się tu więcej uczniów. Jeszcze się ktoś przestraszy... Nie widzieliście mojej rosiczki tygrysiej?
- Rosiczki tygrysiej?! - powtórzyli jednocześnie, wciąż opierając się plecami o drzwi.
- Nie pamiętacie? Drosera superiora. To taka mała, urocza roślinka polująca na muchy.
- Mała? - jęknęła Nika.
- Na muchy? - przełknął ślinę Felix. 
- Chyba zdecydowała się sama zapolować. Że tak powiem, poetycko, wyszła spod klosza, he, he. - Włożył palec do ucha i chwilę w nim dłubał. - Nie spodziewałem się, że to gatunek wędrowny. 
- Nie wiem, czym ją pan karmił - powiedział wolno Felix - ale "małą" to już na pewno nie można jej nazwać. 
- Przez cały weekend nic nie jadła - przyznał Butler, oglądając z bliska wyciągnięty z ucha palec. - Może być nieco hm... wygłodniała.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a potem mocniej wsparli drzwi.
- Chyba spędziła weekend bardzo pracowicie - kontynuował Felix. - Założę się, że w piwnicy nie ma już szczurów.
- A na strychu gołębi - dodała Nika.
- Pozostaje mieć nadzieję, że pan Sylwester jeszcze żyje." 

                                         /Avery